followers


piątek, 6 września 2013

souvenirs.

Tym razem uraczę Was słowem o pamiątkach. Takich zwykłych. Przywiezionych w bagażu podręcznym lub niepodręcznym, a zazwyczaj i tak niewygodnym do transportu, w jakiejkolwiek by nie był postaci. Więc jeśli ktoś się spodziewa filozoficznych podsumowań, górnolotnych słów o wspomnieniach, doświadczeniach, kulturach i tego typu sprawach - nie, bardzo mi przykro - nie tym razem. O materializmie powiem. Zwykłym, popularnie znanym, zachłannym podejściu i wszystkim tym, co jest z nim związane - o pretekstach i okazjach do nabycia drogą kupna niezbędnych nam do życia drobiazgów.
Nie zwróciłabym na to uwagi, gdyby nie fakt, że w tym roku, będąc w najbardziej znanej górskiej miejscowości w Polsce, do mojej głowy wbił się diabeł, który uparcie powtarzał, że absolutnie muszę przywieźć do domu pamiątkę. Nie wiem skąd się tam wziął, bo przecież rzeczone miasteczko odwiedzam ostatnio coraz częściej i równie dobrze, mógł mi tak podszeptywać w lutym obecnego lub zeszłego roku. Albo i tego nadchodzącego również. Nie mówił również, co to ma być za rzecz. Ba! dziwne by było, gdyby powiedział. Bo przecież wyjeżdżając nie mamy celu materialnego w głowie, tylko sam fakt zmiany położenia geograficznego. I zajmuje on tyle miejsca, że niewiele poza nim się mieści.
 
Wracając jednak do początku i tego, skąd głębsza refleksja o pamiątkach - pojechałam. Z diabłem w głowie walczyłam. Przegrałam. Chociaż sama nie wiem, czy tak do końca, to przegrana, czy może remis, czy raczej krakowskim targiem dobita transakcja. Bo pamiątkę przywiozłam, ale taką, z której jestem zadowolona (a to już kolejny miesiąc po powrocie mija), bo i praktyczna, i przyjemna dla oka - po prostu z sensem. Mając w rękach ów przedmiot pomyślałam o wszystkich innych, kupionych na przestrzeni lat i o tym, że niewiele z nich spełniało jakiekolwiek inne funkcje niż ta, że zawalały miejsce w bagażu, a potem skutecznie utrudniały upchnięcie ich w zakamarki mebli wszelakich. Budziły wyrzuty sumienia, kiedy nadchodził moment decyzji o utylizacji wszelakiej.
Pomyślałam o lakierze do paznokci, który kupiłam mamie na swojej drugiej kolonii. O tym, że chyba ani razu go nie użyła, a przecież był taki super - z drobinkami muszli czy innymi specyfikami prosto z morza. Nie, żebym wypoczywała wtedy w Jastarni czy Gdańsku, bo to by miało  wtedy jakiś sens. Siłą rzeczy. Pomyślałam też o szmince, która również nie była ani razu w użyciu, a potem, nie uwierzycie!, przepadła. O wszystkich durnostojach, kamieniach, piasku, muszlach, zbieraczach kurzu czy innym badziewiu. Pomyślałam i przypomniałam sobie, że całkiem niedawno w moim życiu nastał cudowny moment, w którym otrzeźwiałam i przepełniona świadomością o bezsensach pamiątek z obojętnością przechodziłam obok wszystkiego, co na pamiątkę mogłoby się nadawać.
 
Z nową dojrzałością więc wyjeżdżam i wracam z tym, co cieszy mnie dłużej niż 3 minuty i jest bardziej praktyczne, niż góral z muszelek, obowiązkowo made in China, kupiony w Toruniu, żeby nie było. A teraz, jako, że cały czas dopada mnie ten sam problem i 'nie mam się w co ubrać', przywożę różne części garderoby, które mimo tego, że problemu nie rozwiązują bezpośrednio i nadal szafa świeci pustkami (przynajmniej w moich oczach), to wielbię je całym sercem i ciągle mi mało.
 
W ten sposób do mojej szafy wpadła np.: czarna narzutka, a ostatnio szara bluza i spodnie. Dresowe perły, dla których kompletnie straciłam głowę. Jednak to nie koniec listy, ale o tym innym razem.

 
 
fot. Łukasz Trzeciak
blazer: nn / trousers: C&A

12 komentarzy:

keessi pisze...

świetnie wyglądasz ;)

szaroscgwiazd pisze...

Niestety jesteśmy wychowywani w takiej kulturze.. Kulturze komercyjności atrakcyjnych miejsc. Rodzice, wujkowie, dziadkowie proszą swoje malutkie pociechy by im przywieźli pamiątki i nagle dziecko zamiast cieszyć się widokami zaczyna gorączkowo szukać czegoś na pamiątkę dla ukochanych.. Z czasem wchodzi to nam w nawych i tylko widząc stragany z napisem pamiątka lub miejscowymi błyskotkami włącza nam się znany już mechanizm.. Sama obserwowałam to zjawisko wśród moich znajomych, zabawne były powroty do domu, gdy ich portfele przez zakupy pamiątek były całkowicie puste.. u mnie zawsze bliscy się śmiali, że mam im przywieźć worek powietrza i bochenek chleba - babcia ma manie na próbowanie chleba z każdej strony, od dziecka zawsze gdy gdzieś jedzie kupuje miejscowy chleb ;)

Masz cudowną bluzę (;d) mam bardzo podobną i baaaardzo ją lubię ;)

To pokazuje ile tak naprawdę osób fatyguje się by przeczytać te kilka zdań, specjalnie postanowiłam ukryć zabawę w tekście by tym razem mogły skorzystać osoby, które mimo wszystko poszukują czegoś więcej.. A mnie to tylko uświadamia w tym, że może dobrą drogę obrałam, że piszę tylko czasami co leży mi na sercu i czym chciałabym się podzielić ze światem ;)
Mam nadzieję, że przy kolejnej edycji się załapiesz! ;)

collection of hours pisze...

geniana szara narzutka! :)
P.S. Zapraszam do mnie na przegląd kolekcji sheinside ;)

justynapolska pisze...

narzutka mi się podoba!

Patrycja pisze...

o fajna ta narzutka:)

ostatnio lubię szarość:)

pozdrawiam

whiteesnowprincess pisze...

Bluza jest genialna!
pozdrawiam ,Monika

K. pisze...

Narzutkę mam identyczną z Mosquito :D Ale dresy masz świetne i chętnie bym sobie przywiozła taką pamiątkę z wakacji :D

Pozdrawiam i zapraszam do siebie w wolnej chwili:)

Marionetka Mody pisze...

ale bajeczne fotki!

Unknown pisze...

Genialne zdjęcia ! ;)

http://oh-and-ah.blogspot.com/

justynapolska pisze...

spoko;)

obserwuję

Madame Poupée pisze...

fajny blazer :D

angelika eM pisze...

bardzo ładnie wyglądasz ;*